milczeli. Adam - wsparłszy głowę na ręku - drzemał, a ona mówiła. Czy słyszała sama siebie? Czy rozumiała? Władysław wytężał ucho, by pochwycić choć jeden wyraz dziwacznej mowy... <br>Nad ranem - firanki nasiąkały już bladością. <br>Zatęsknił nagle do Jadwigi, która gdzieś w weselnej ciżbie przepadła. Szukał jej po sypialniach. W pokoju Steni, zawalonym paltami gości, pod toaletą prababki, płakała w uścisku pani Kasi. Zdrętwiał. <br>- Co to, Jadwiniu? Co tobie? <br>Pani Żagiełtowska zmieszała się, uśmiechnęła z przymusem. <br>- Nic, takie tam panieńskie smutki. <br>Ale Jadwiga odtrąciła ją, porywczo zasłoniła twarz welonem i zza śnieżnego obłoku krzyknęła: <br>- Twoja matka powiedziała, że ślub prawosławny piękniejszy! I że w