raduje się swoim pędem, nakręca swoją sprawnością, odbija się od zagonów jak kozica górska skacząca w dół źlebu po przeciwległych skalnych ścianach. Skulony zastyga raz po raz w powietrzu, jakby nie chciał spadać. Zawisa. Patrzę na niego i śmieję się. Zaśmiewam się całym sobą. Aż czuję na brzuchu napinający się pas bezpieczeństwa. Biegnie, skacząc po górach. <br>Trąbię na niego. Nie reaguje, przyspiesza, myśli pewnie, że ktoś chce go ochrzanić tym trąbieniem... Naciskam na klawisz otwierający szybę i krzyczę: <br>- Jasiek! Jasiek! <br>Staje oszołomiony biegiem, rozgląda się nieprzytomny, zielony kaptur polarowej bluzy ogranicza mu pole widzenia, ale dostrzega mnie wreszcie, podbiega. Zasapany, szczęśliwy. Szczęściem