ramionami wymknął się na korytarz.<br> Patrzył w stronę przeciwną do biegu pociągu i miał uczucie, że uchodzi przed <br>pościgiem. Dziwny zbieg pragnął, żeby go schwytano. Liczył na lasy zabiegające <br>mu drogę ukosem, na rzeki rzucające za nim swe srebrne pętle, na miasta wyrastające <br>jak spod ziemi i lżył zadyszany, tłusty pejzaż, który zawsze gdzieś w końcu <br>potykał się i leciał na łeb w załom widnokręgu <page nr=297>.<br> Razem z przestrzenią ginął czas. Na słupkach kilometrowych, jak na kreskach <br>i cyfrach olbrzymiej tarczy zegarowej, raz jeszcze przemijały wstecz tygodnie <br>spędzone z Aliną, wieczory przeżyte u Kaliny, miesiące samotnej walki, Rojek <br>wyzgrzytał swą godzinę ze