mi się udało. Udało mi się nie zachorować, nie popaść w stan otępienia, rozpaczy, doszedłem do niemal doskonałej obojętności, próbowałem walczyć o siebie, nie przepraszać, za co nie było powodu przepraszać, i ku mojemu zdziwieniu ta zmiana została dostrzeżona. Czułem się coraz silniejszy, nie od razu, rzecz jasna, coraz bardziej pewny siebie, godząc się na dewizę, że szczęście powinno być obowiązkiem; nie potrafiłem jeszcze sprecyzować, wobec kogo, ale jeśli chodzi o Meyera i innych przyjaciół, bezwzględnie powoływałem się na ów obowiązek. I właśnie dlatego, że nie wiedziałem, że przyjmowałem go bezkrytycznie, ślepo, że nie zawężałem tego obowiązku tylko do swojego życia, że