wyjął, rozwalił, spartaczył, on - Janek - musi wsadzać, kojarzyć, łączyć. Jakby sprzątał gówna. Nienawidzi mnie przecież. Tak powiedziała Merteuil. Pewnie babcia naopowiadała swoim basowym głosem spod wąsów... Słychać grzebanie, ocieranie plastiku o plastik, stuki i tłumione przekleństwa, my zaś mogliśmy wrócić do lektury. Syn morduje się nad (pod) rozwaloną spłuczką, rodzice pławią się w kaskadach libertynizmu. Już Merteuil wywodzi wyrafinowanie, muzykalne słowne trele i wciąż na nowo po każdym potknięciu próbuje ratować narażony honor swej dykcji. Jest, wreszcie wepchnął! Przechodzi markotnie przez pokój i idzie do babci. Babcia wita go pytającą tonacją swego basowego głosu. Odpowiedział. Jakąż te dwie istoty wiodą tam egzystencję