na lewą stronę zwykłej tutejszej taksówki. Pstryka mizerna lampka nad umywalką. W lustrze nadal to samo: przekrwione oczy, nieporządna szczotka wąsów, śniada cera, która w tym świetle wygląda jak lekko przybrudzona ziemią, wręcz zielonkawa. Carlos wzdycha, gasi radyjko, bierze klucze z półki, chwilę mocuje się z zamkiem i raz-dwa pokonuje kolejne zakręty wąskich schodów. Na ulicy bez oglądania się mija plac budowy, a ściślej przebudowy, gdzie jego brygada nadal patroszy zakitowane azbestem wnętrze dawnej kotłowni, szerokim łukiem omija czarne widmo chrapiące na płacie tektury przy schodach i znika w jamie, nad którą para żeliwnych słupów z zielonymi kulami lamp i