pianista walił w fortepian nieomylnie i z taką siłą, jakby go chciał rozwalić. Rytm, rytm. Rytm robił swoje. Pary wyciągnęły się w długi korowód i sztywno, jak kukiełki podrygując i przeginając się, sunęły jedna za drugą, jednakowe w ruchach, zapatrzone przed siebie szklanymi, nie widzącymi oczami.<br>Powoli, w miarę jak polonezowy pochód wraz z pośpieszającym za nim tłumem zbliżał się do wyjścia, sala pustoszała. Gdy już była całkiem pusta, spomiędzy stolików wyłonił się naraz Pieniążek, pomięty i potargany, całkiem jeszcze pomimo kilku godzin snu pijany. Na plączących się nogach, gestykulując w rytm poloneza, podrygując i wykrzywiając się, przemaszerował przez opustoszały parkiet