na żwirze rozsnuty, przydeptany warkocz białych kwiatów.<br>Dwie krowy, w tym świetle wieczoru aż różowe, niemrawo stąpały przez plac. Auta ostrzegały je skowytem klaksonów, błyskiem zapalonych reflektorów, ale krowy szły nieświadome niebezpieczeństwa, jakby cały świat dla nich nie istniał albo był chwiejną złudą majaczącą w ich wielkich, czarnych ślepiach.<br>Jedna pomału zeszła z kierunku, w którym dążyła, i stanęła nad wiankiem, węsząc, a raczej opuściwszy łeb, dyszała, bo z ziemi wstawał czerwony kurz... Zapach kwiatów musiał ją razić, przekroczyła girlandę i poszła przed siebie, jak we śnie, z ostatnim poblaskiem nieba na grzbiecie... Druga kierowała się za nią, powtarzając te same