się Marta, patrząc na mgiełkę po autobusie.<br>- Nikomu nie szkodzi - Ulka chwyciła rowerowe rączki. Skręciły w leśną drogę, wysokopienne jodły stykające się nad duktem koronami, zamykały zielony łuk. Ulka poddała się wrażeniu, kroczy nawą wielkiej świątyni.<br>- Ten patent mnie się nie należy.<br>- Masz absolutorium i wieloletnią praktykę, sam dyplom to poniekąd papier.<br>- Klucz do zawodu, moje dziecko.<br>- Sama mówiłaś, samouk którego tu zastałaś, wiedział więcej od ciebie o leczeniu zwierząt, chociaż był analfabetą, a ty po studiach zaocznych.<br>Taka rozmowa powtarzała się w każde wakacje, zaraz po pierwszym doktoryzowaniu babce w obecności Ulki. Upewniała Martę, ze z upływem czasu reakcja wnuczki