jeszcze licho wyglądającego mężczyznę, który w latach pięćdziesiątych na tym samym dworcu robił obchód każdego oczekującego na odjazd pociągu. I jemu także brakowało zawsze paru złotych, by mógł powrócić ze stolicy w rodzinne strony. Jedni wzruszali ramionami, inni - ludzie łatwowierni bądź miłosierni - sięgali do sakiewki i supłali jakieś monety.<br>A potem, gdy przeglądałem stare dziewiętnastowieczne gazety, ze zdumieniem czytałem, że tacy "potencjalni pasażerowie", którym do biletu zabrakło paru kopiejek, działali na warszawskich "wagzałach" już sto lat wcześniej, a niektórzy rozwijali swój proceder nawet wtedy, gdy nie było jeszcze pociągów, a sprzed poczty głównej na Krakowskim Przedmieściu, gdzie dziś mieści się prokuratura, odjeżdżały