do niego docierało, z kim Tadeusz rozmawia. A jego opanowała bezsilna wściekłość na los, który tak okrutnie się z nim zabawił, stawiając na jego drodze te dwie kobiety. Jedną z nich musiał zabić. Drugą kochał. A może kochał je obie. W Ewelinie było przecież tyle z tamtej. Nie miała tego powabu, tej urody co matka, ale była mu dużo bliższa. Po prostu mógł jej dotknąć, mógł ją mieć w zasięgu ręki. Tamta zawsze się wymykała. Była jak piękny, nierealny motyl, który za chwilę uleci, rozpłynie się w powietrzu... Wydało mu się, że słyszy jej oddech, że czuje go na twarzy. Gwałtownie