swoje powolne działanie. Gdy zdołałem się już więc pogodzić z losem, pojąc się pociechą, że bądź co bądź, mimo iż odgraniczony murami, znajduję się wśród swoich i oddycham tym samym co oni powietrzem, począł się skradać ku mnie nowy niepokój: tutaj los mój wobec bliskości własnego życia był tylko jakimś prowizorycznym przestawieniem, przewekslowaniem wagonu na ślepy tor w obrębie stacji kolejowej, ale cóż będzie, jeśli - jak chodzą słuchy - wywiozą nas gdzieś dalej, w obcy kraj? Myśl ta przejmowała mnie strachem i rozpaczą. Obawiałem się tych obcych torów, po których zacznie się toczyć kolej mojego życia, na których, być może, nie napotkam