te wszystkie<br>lata nie mogłem jakoś dojść do zwykłej zgody, nie mówiąc już o<br>zażyłości. Jechałem przecież furmanką, w <orig>latrach</> co prawda, nie żadnym<br>półkoszkiem weselnym czy bryczką, ale przecież wybierałem się piechotą.<br>I siedzenie miałem osobne, wysokie, z owsianej słomy, derką nakryte,<br>jak ktoś znaczny, a woźnica siedzący na przedzie z tak wielką miłością<br>i uszanowaniem był dla mnie, jakby urzędnika wiózł na podatki albo<br>księdza do parafii, że chętniej mówiłby mi "panie" niż - synu.<br> A przede wszystkim koń na tę okazję był godny. Nie jakieś tam marne<br>szkapisko od pługa, z zaropiałymi oczami, wyleniałe albo i parszywe,<br>lecz prawdziwy