niezmienna od lat oranżada, miejscowe lizaki, węgierskie wina obok swojskiego "patyka" i kilka zielonych jabłek, których przy obfitości sławnych sadów nikt nie traktuje poważnie. <br>Obcych obejmuje się dyskretną obserwacją przyznając tym samym swój prowincjonalizm nie przyzwyczajony do letników, których wyrzucałby każdy pociąg. Bo też pociągu nie ma. A lokalny autobus przejeżdża dwa razy dziennie w jedną stronę i dwa razy z powrotem. Jeszcze trudniej dostać się na wieś, parę kilometrów dalej, tę odległość pokonuje się wozem lub pieszo, drogą lub przez las (przez las nie należy iść nocą, choć skrót jest poważny, w lesie straszy, może dziki, może co innego, straszy