w dupie. Dogorywają po cichu, w kącie mieszkania, bici, okradani przez swoich krewnych; stoją przed drzwiami miejskich ośrodków pomocy społecznej, brak im pieniędzy na wykupienie recept, na łapówkę dla lekarza, na obfity posiłek, brak im zresztą wszystkiego, prócz poczucia nieszczęścia.<br>Błogosławieni ubodzy? I cierpiący? Cholera wie, gdy spojrzeć wokół łatwo przekonać się, że są raczej ciężarem dla tego świata, zbędną pamiątką po jak na złość ludowej Polsce, anonimowym kłopotem dla budżetu, służby zdrowia, opieki społecznej. Dziennikarze nie biegną pod ich okno, nie podają do wiadomości najświeższych informacji o stanie zdrowia; chyba że umrą zabici siekierą, wyrzuceni przez okno, podpaleni przez grupę