swoich bliskich, gdzie indziej, jeszcze dalej na północy,<br>w końcu jednak nie zdołał się powstrzymać,<br>i przejęty grozą słuchałem, jak pewnego mroźnego dnia w samym sercu zimy tam u nich, w posiołku niewiele różniącym się od Panina, strażnicy wysadzili ładunkami dynamitu lód na skraju rzeki, przy brzegu, gdzie ciągnęła się przepastna głębia, a potem topili wśród płynącej kry spędzonych nad urwisko żydowskich zesłańców, mężczyzn, kobiety i dzieci, długimi drągami pogrążali w topieli wychylające się głowy, nie musieli strzelać, śmiertelny chłód uciszał krzyki i przenikał ciała, i zastygały, znieruchomiałe w lodzie, który najpierw cienką warstwą łączył skruszone wybuchem odłamki, a potem skuł