i zakamarki karbidówką. W porze szczególnej, niby wieczór, a już blisko noc, jak to bywa, gdy jesień się przesila. Liście pod butami strzelały uroczyście. Wypełznął księżyc. Nad koronką płotu wąskie, poskręcane pasemka wonnych oparów odurzały borem i nieskoszoną łąką, jak w czerwcu. Z daszku nad wejściem na ganek miękko spływała przyjazna szarość. Zachwycony i wyciszony stał, bo jakaś siła kazała mu czekać. Stało się. Z najwyższego punktu, z krokwi nieba, doleciał głos dzikich gęsi pod bożym progiem lecących pomorskim szlakiem. W ciepłe krainy, krainy szczęśliwe. Zew ptaków gnanych niezmiennym cyklem wędrówek i powrotów. To gęsi zbożowe, ze Skandynawii, w kluczu, z