pod skórą swędziało, gniotło, jakby coś tam się poruszało. Nie wiedział, za ile dni powali go niemoc. Musiał dojść do bagien.<br>*<br>Powietrze wokół zdawało się coraz gęściejsze. Wnikało do ust, czuł, jak przelewa się po języku, ciepłą kroplą spływa w gardło i niżej, rozpierając piersi, gasząc serce.<br>I było też pulsowanie żył, suchych żmij wijących się po skórze, w skórze, pod skórą. Bolesne, lecz po stokroć bardziej przerażające.<br>Wciąż szedł - nogi odmierzały odległość, półprzymknięte oczy obserwowały dziwny świat, z którego wywabiono wszelki kolor, smak i zapach.<br>Na bagna! Na bagna... Tam ratunek.<br>O, Ziemio, jak ciężko, jak trudno, gdy człowiek rozgląda