Przez mego ojca.<br>Z korytarza wypadł czarny buldożek pana Malińskiego. Natarł na mnie z furią. Maliński wziął go pod pachę, pies nadal jednak warczał i szarpał się, tak że zakończyliśmy rozmowę i pożegnaliśmy się.<br>Z rana, zaopatrzony, w co trzeba, w okularach od słońca, także świeżym nabytku, zszedłem na dół punktualnie o dziewiątej. Gorąco było, parno. O tej samej godzinie miał podjechać autokar po Brazylijczyków. Co jeden zbiegł, drugi pędził z powrotem do pensjonatu po zapomniany aparat fotograficzny czy płaszcz kąpielowy. Na koniec wszyscy zbili się w grupę na środku jezdni, ściągając na siebie wymysły z samochodów, motocykli i skuterów, pędzących