wstrętu do tego przegniłego lochu. Katorżnicza praca wprawdzie wychodziła mi raczej na zdrowie, ale żadna kość nie chciała się przystosować do upiornego legowiska na kamieniach. Wszelkimi siłami tłumiłam narastające obrzydzenie. Bezustannie czułam się połamana na drobne kawałki i przemoknięta na wylot. Mało przemoknięta! Przegniła! Przed oczami jawiły mi się rozmaite pustynne obszary, zarówno te, które znałam z widzenia, jak i te, o których tylko słyszałam i czytałam. Jaskrawe upalne słońce oświetlało piaski Sahary, Białą Górę z jej kilometrami wydm, pustynię Błędowską, pustynię Gobi, sosnowe, suche laski pod Warszawą... W żaden sposób nie umiałam zrozumieć, jak mogło mi być kiedykolwiek w życiu