sprawa wyszła w końcu na jaw. A było tak: kiedy młynarz spał, żona do izby czeladnika wpuściła, ten wziął gwóźdź, staremu do czoła przystawił, młotkiem raz huknął, i było po wszystkim. Gwoździa trupowi z głowy nie wyciągnęli, tylko mu włosy tak uczesali, żeby nic nie było widać, a rano młynarzowa raban podniosła, że stary umarł w nocy. Nikt niczego nie podejrzewał, bo młynarz młody nie był, i nikogo potem nie dziwiło, że ona za czeladnika wychodzi, bo przecież musiała wziąć sobie chłopa, który się na młynie znał i o interes umiał zadbać. I żyli tak oboje aż do chwili, kiedy znaleziono