Czietyry, piać, sześć, siem... - odliczyła skwapliwie do dwudziestu, podając paczkę po paczce.<br>Zygmunt upchnął wszystko po kieszeniach i już miał wręczyć pieniądze, gdy nagle - rwetes, rumor, krzyk! Rosjanka zniknęła. Rozejrzał się wkoło - nikogo. Katię wcięło, jakby zapadła się pod ziemię. Inne Rosjanki również rozpłynęły się w powietrzu. Na podwórko zajechał radiowóz straży miejskiej, z którego wysypali się mundurowi i pognali z groźnym tupotem w różnych kierunkach, to w stronę wiaduktu, to znów hali targowej, a jeden z nich przebiegł obok Zygmunta i wpadł na klatkę. Zaczęło się!... Obława! Obława! Na biedne Rosjanki obława! Te ciche, spracowane, w imperium wychowane! Plac rynku