Szedł bardzo wolno, oglądając się poza siebie. Gdy doszedł do tego miejsca, gdzie nie opodal rósł klon na zboczu pochyłym jak leśny ogród, zatrzymał się i patrzył na to drzewo takie zwyczajne, z poskręcanymi gałęziami, trochę przechylone ku łące niczym zmęczony kosiarz. Tutaj, pomiędzy życiem przeszłym a niewiadomym, zapragnął Polek raptem jakiegoś śladu swoich spraw i pragnień. Patrzył w to drzewo pamiętne jak urzeczony, zaczął drżeć z dziwnego lęku, nieprzepartej ochoty. Potem nagle ruszył ku niemu sztywnym krokiem. Kiedy dotknął tej kory znajomej i szarej, wzdrygnął się raptownie i odskoczył. Zdało mu się, że usłyszał skrzyp gałęzi. Lecz było przecież cicho