obcej, wrogiej, służącej żywiołowi niszczącemu teraz Daborę - ogniowi.<br>Magwer biegł z trudem, ciężko łapał oddech. I tak jednak dziwiło go, że w ogóle może się poruszać. Po tym, co przeżył w ciągu ostatnich dni... Czuł jednak, że nadchodzi wreszcie ta chwila, w której zdoła się wywdzięczyć Doronowi za wszystko - za ratunek, za opiekę, za przyjaźń. Lecz równocześnie wzrastało w nim przerażenie. Bo cóż to będzie za <orig>wywdzięka</>? Wziąć zamach, szeroki, mocny, a potem ciąć toporem, rozedrzeć kaftan i skórę, pozwolić, by kamienne ostrze strzaskało kark i przebiło serce. Zabić Liścia. Cóż to za <orig>wywdzięka</>...<br>- Są! - syknął Liść, zatrzymując się raptownie.<br>- Są