przesmyk, kolanami i rękami rozpierał poręcze, rwał naprzód, dygotał cały z pośpiechu - opętany potworną nienawiścią do barczystych pleców, rozpartych w krześle, bełkotał jakieś przekleństwa, oczy zaszły mu łzami i wiły się w oczodołach jak dwa sparzone robaki <page nr=93>.<br><gap reason="sampling"><br>Nie zabrał i nie przyniósł. Uciekł na drugi koniec rewiru (ach, jaki ten rewir był koszmarnie wielki!) i tam dreptał wokoło jednego stołu, goście mu coś mówili, ale nie słyszał, ktoś go uderzył w żebra, ale to go wcale nie bolało. Ponieważ rewir nie był ogrodzony drutem kolczastym, więc zabłądził poza jego obręb i zanim się zorientował, gdzie jest, ujrzał przed sobą kapitana Zarymskiego