potem spuszczano ze smyczy: niech sobie radzi sama. Jako dziesięcioletnie dziecko chodziła i jeździła konno na dalekie spacery, pływała łódką po obydwu jeziorach, kąpała się. Nikt za nią nie biegał, nie trząsł się. Traktowano ją jak poważnego człowieka, który powinien wiedzieć, co robić, a czego nie próbować. <br>Tak chowano kiedyś rodziców na szerokiej, wiejskiej swobodzie, gdzie od małego uczyli się instynktownie wyczuwać niebezpieczeństwo i radzić sobie z trudnościami. Roztkliwianie się nad sobą i mazgajstwo wykpiwano bezlitośnie. Trzeba być dzielnym i chować głęboko wszelkie słabości, a czasem uczucia. Bo dziecko nie wiedziało jeszcze, że są słabości i uczucia, które można, a nawet