Typ tekstu: Książka
Autor: Kołodziejczak Tomasz
Tytuł: Krew i kamień
Rok: 2003
pełznąć po śliskim zboczu. Miękkie palce darły ziemię, osłabłe ramiona naprężały się, twarz ryła w mokrym mchu. Czuł, jak z każdym ruchem odpływa zeń ta reszta sił, którą jeszcze posiadał.
Wydostał się na brzeg jaru, tam padł bezwładnie i znieruchomiał. Żyły na jego ciele zaczęły pęcznieć.
*
Doron pochylił się, odgarniając równocześnie dłonią zbyt nisko zwieszoną świerkową gałąź. Zabita sarna ciążyła na ramionach, tego dnia polował dość daleko od swej kryjówki. Spieszył się więc, bo do zmroku musiał jeszcze ściągnąć skórę i wypatroszyć zdobycz. To zajmie trochę czasu, a chciał się dziś położyć nieco wcześniej. Jutro - skoro świt - wyruszał do Dabory. Banowi
pełznąć po śliskim zboczu. Miękkie palce darły ziemię, osłabłe ramiona naprężały się, twarz ryła w mokrym mchu. Czuł, jak z każdym ruchem odpływa zeń ta reszta sił, którą jeszcze posiadał.<br>Wydostał się na brzeg jaru, tam padł bezwładnie i znieruchomiał. Żyły na jego ciele zaczęły pęcznieć.<br>*<br>Doron pochylił się, odgarniając równocześnie dłonią zbyt nisko zwieszoną świerkową gałąź. Zabita sarna ciążyła na ramionach, tego dnia polował dość daleko od swej kryjówki. Spieszył się więc, bo do zmroku musiał jeszcze ściągnąć skórę i wypatroszyć zdobycz. To zajmie trochę czasu, a chciał się dziś położyć nieco wcześniej. Jutro - skoro świt - wyruszał do Dabory. Banowi
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego