dragonem, czy huzarem w carskiej kawalerii. Wreszcie przyszedł ów wyczekiwany moment, kiedy, wraz z końmi "cugowymi" i "pod wierzch", zjechał mój wymarzony kucyk, a właściwie kucka, bo była to miniaturowa klacz. <br> Pojawienie się mojego osobistego wierzchowca, jak i instruktora w osobie Aleksandra nie było początkiem mojej kariery jeźdźca. Do konia rwałem się od chwili przybycia do Miedzynia i już na długo przed owym wiosennym rozruchem uprosiłem jednego z fornali, by mi osiodłał upatrzonego bułanka, na którym przemierzałem, oczywiście kiedy nie pracował na roli, okoliczne pola. Osiodłanie polegało na przytwierdzeniu popręgiem do grzbietu wierzchowca złożonej kilkakroć derki. Moje ręce dzieciaka były jeszcze za