dorożką, a później grał w karty. Wtedy w gabinecie zasiadali wierni wasale królów, królowych i waletów, zagubieni bez reszty w swojej czarodziejskiej bajce. Niebiesko tam było od tytoniowego dymu i gęsto od tajemniczych zaklęć, a nad wszystkim chrypiał męski baryton pani Ani Feingold, którą lubiłam za jej śmiech, przypominający końskie rżenie, bo wszystko co końskie zawsze było mi bliskie. Chociaż wiedziałam, że brydż jest sprawą śmiertelnie poważną, bo nawet mama udawała, że kibicuje, robiąc jednak równocześnie na drutach, żeby nie zginąć z kretesem w tych tatusiowych światach.<br>A pani Ania szła może i przez wojnę zatopiona w swojej bajce? Pani Ania