wilgotnego, jakby zakatarzonego głosu i zapiał powtórnie.<br>- Szara, biała, znowu będzie dzień - zachrypnął pan Staś i jął kręcić nową bankrutkę.<br>- To ja już pójdę. Teraz mnie nie chwycą.<br>- Możesz iść. Koło mnie na pewno nie przejdą. Polek ruszył ulicą Młynową. W niektórych zabudowaniach słychać już było szczękanie zasuwek, z kominów sączył się rzadki i cienki, ale za to ostro ku górze biegnący dymek. Od sklepu baptysty, spod dębowych okiennic, wyciekał na drogę słaby już, przytłumiony znużeniem śpiew w kształt obcego psalmu złożony. Nie dochodząc do swojej furtki, Polek omal się nie zderzył z Kajakim, który zmarznięty, trzęsący się i mokry od rosy