kupowała ciepłe "galoty" i wełniane pończochy, a raz w roku, na wiosnę, wiozła po zakupy na Bazar Różyckiego - po dwie pary butów - czarne sandałki i brązowe półbuty.<br>Kiedyś jeździłyśmy autobusem (nie miałam samochodu). Po wejściu do warszawskiego autobusu, mówiła głośno "pochwalonego", szukała dla mnie miejsca, często zganiając jakiegoś młodego mężczyznę sadzała mnie - zawstydzoną, młodą, dwudziestoparoletnią - siłą, a sama (staruszka) stawała przy mnie, głośno oznajmiając autobusowi:<br>- To moja Pani. Jedziemy po zakupy na bazar - uśmiechając się radośnie do wszystkich.<br>Potem zaczepiała pierwszą kobietę przede mną, czy za mną i pytała czy jest zdrowa, czy ma dzieci, do jakiego kościoła chodzi i co