bili i żelazkiem nie przypalali jak proboszcza w Pęcicach pod Warszawą, aż im wydał pieniądze. <br>Dopiero kiedy umilkł, podeszła powoli Gerta i zbierała talerze, blada i wroga. <br>Hans poczuł się nieswojo. Jego antyklerykalizm, wyniesiony ze środowiska uniwersyteckiego, zawisł nagle w próżni. Przestał pasować do tutejszej Historii. Szklanym okiem objął proboszcza, siwiuteńkiego Guliwera, i pomyślał, że on, Hans, ze swą wrogością wobec Kościoła znalazł się po stronie liliputów podpalaczy, po stronie dzieci okrutnych, co po prostacku pojęły lekcję ojców. <br>Proboszcz łyknął haust kawy. Uśmiechnął się i wstał. <br>- I... do kościoła, mości klecho.<br>Hans wstał i z filiżankami skierował się do kuchni. Zapukał