i powracający do normalności, widzialny a równocześnie przejrzysty, bo przechodziły przez niego nieliczne, przyćmione promienie słońca. Tak! Promienie słońca przechodziły przez niego jak sztylety, lecz zamiast rozpraszać go i niszczyć, dodatkowo podkreślały jego obecność tu, obok niej, w dziecinnym pokoju, gdzie spał jej wciąż pokasłujący, chorowity syn.<br>Dlaczego przyszedł i skąd? Czemu pojawił się właśnie teraz, kiedy sądziła, że nie zobaczy go już nigdy. Zawirował, zakręcił się, zatańczył na palcach. Przez chwilę był Arlekinem, a może Pierrotem... Wzbijał się na baletkach, które do złudzenia przypominały jej maleńkie pantofelki. Był... Był i jest. Jest?<br>Spojrzała w bok, w lustro, gdzie powinien się