obecności.<br> Ten nagi sad wyrozumiały się stawał dla niepokoju, z którym<br>przyszedłem. Cieniami się jakimiś zaludnił, przyczajonymi to tu, to tam<br>nad ziemią niby w daremnym oczekiwaniu na kreta, a każdy z tych cieni<br>mógł być ojcem, którego szukałem. Drzewa pogęstniały, tworząc jakieś<br>zaszycia, zakamarki, gniazda, gdzie łatwo mógł się skryć człowiek,<br>nawet tak zwielokrotniony jak ojciec przez moją nadzieję. Gałęzie<br>splątały się w kalekich z sobą uściskach, odsłaniając swoje starości, w<br>listowiu latem przebiegle ukryte, że aż powabne, a widoczność sadu, ta<br>biała widoczność, w której by kura nie zaginęła, ta widna dookolna<br>widoczność, której nie zatrzymały nawet krzaki bzu