spytał mężczyzna.<br>Ojciec zjawił się półtora roku później. Przyjechał <br>z daleka, aż z Lyonu. Chłopaki wytrzeszczali oczy i cisnęli <br>się ogłupiali przed wiśniowym renaultem (Jezu, ale <br>maszynka - żarliwie jęknął ospowaty Rysiu) osiadłym <br>w kurzu wąskiej ulicy. Kierownicę uderzała nerwowo dłoń <br>z sygnetem na małym palcu. Raz, dwa, raz... (Łyso mu, skubanemu, <br>odjedzie czy nie, rozmyśli się i da nogę...) Ręka <br>zacisnęła się i puściła czarno błyszczące <br>koło. Trzask drzwi i stanął przed tłumkiem, <br>zastygłym już teraz w skałę z wrażenia, wysoki, <br>chudy mężczyzna w ubraniu, jakiego nie widzieli nigdy - jasnych <br>spodniach w szare prążki, białych pantoflach i granatowej <br>marynarce ze złotymi