dobra robota), dobijam do pomostu. Cóż za ulga i jakież zacisze. Rozglądam się wokół - dotąd zajęty byłem absolutnie manewrowaniem, gdy nagle dobiega mnie głos:<br> - A zezwolenie ty masz, żeby się tu zatrzymać?<br> Zaskoczony taką, bądź co bądź w cywilizowanym świecie niespotykaną odzywką, zauważam Billa. Zamazana anglosaska jego mać. Wściekły. Ostatecznie skurwysyn widzi, że przyszedłem sam, że jestem zlany kompletnie. Mógł chociaż zacząć od dzień dobry, drań mętny.<br> Oczywiście, nie stanowiłoby dla mnie problemu zmieszanie go z błotem, ale lepsza połowa triumfuje. Przypominam sam sobie, że Bill "zafundował" mi lunch, że szczegółowo i usilnie wyjaśniał, iż nie ma mowy, abym znalazł pracę