cali. Kościste i sine dłonie drżały mu nieustannie, usta co i rusz krzywił ból. Przeor nie był przy tym bynajmniej starcem. Była to choroba, którą Reynevan znał i widywał, choroba tocząca niczym trąd - tyle tylko, że niewidocznie, od środka. Choroba, wobec której bezsilne były wszelkie leki i zioła, na którą skutkowała tylko najsilniejsza magia. Co z tego zresztą, że skutkowała. Nawet jeśli kto wiedział, jak leczyć, nie leczył, bo czasy były takie, że wyleczony potrafił zadenuncjować lekarza. <br>Przeor chrząknięciem wyrwał go z zadumy. <br>- Tylko więc dla tej oto rzeczy jedynie - uniósł list wrocławskiego kanonika - czekałeś na mój powrót, młodzieńcze? Całe cztery