pięćdziesięciu lat kotwiczą tę opowieść, odsuwają ją na wygodny dystans podręcznika historii. A przecież jest dość oczywiste, że reżyserowi nie o rozliczenia dziejowe chodziło. Ofiara Borchertowskiego bohatera (dyskretnie, na wyciszeniach granego przez Mirosława Guzowskiego) najwyraźniej ma odkupić także nasz czas, gnuśny i bezduszny. Bo i dziś całe miasta za dmuchnięciem śmierci wznoszą się w obłoki, w wymuskanych mieszkankach hoduje się bestie, zadawanie bólu przychodzi łatwiej niż trzepanie dywanów, a ślamazarnego Boga stać jedynie na to, by siąść na widowni i kibicować ulubieńcom. Pytanie tylko czy sens owej neopasji, ujęty w misterne, koronkowe obrazy, zatopiony w bezbrzeżnym, delikatnym smutku, trafi skutecznie do