Ledwie wojna się skończyła, ledwie w cebrzyku zdążyłem się obmyć z italiańskiego bagna, udało mi się wyjechać za Wielką Wodę do Chicago.<br> Z dębowym kuferkiem, okutym po rogach stalową blachą, z żelazną kłódką, jechałem szifem po dolary.<br> Ale po przyjeździe dolarów jakoś długi czas nie było.<br> Nawet roboty, tej najgorszej, śmierdzącej od gór krowiego łajna, nie było dla mnie w rzeźni.<br> Błąkałem się po mieście z dnia na dzień głodniejszy, nie widząc ani drapaczy chmur, ani parterowych domków na przedmieściach.<br> Wszędzie rósł przede mną chleb.<br> Każdy kamień na drodze, bryła sucha, gazeta zwinięta w szarą kulę były dla mnie pajdą chleba