do palących się żywym ogniem - szczytów"...<br><br>Trudno pojąć, że pisała je ta sama ręka przeszło pięćdziesięcioletniej kobiety, w tym samym mniej więcej czasie, gdy ostrymi jak brzytwa słowami raniła zakochanego w niej młodego Maksymiliana Gumplowicza, odpychała od siebie, przedtem skokietowawszy. Jeszcze niedawno, bo przed dwoma, trzema laty "dumna z konkiety" spędzała z Maksem długie godziny, wypłakując na jego piersi skargi, że "nigdy miłości nie zaznała, bo ojciec, nie pytając, wydał ją za pijaka".<br><br><br>Nieszczęsny stary rodzic trzydziestoletniego naukowca - profesor Ludwik Gumplowicz, zdesperowany "shypnotyzowaniem syna przez tę starą babę Konopnicką", poszedł do poetki, aby oświadczyć bez ogródek, że mogłaby być, wiekiem, matką