przed którymi płoną kadzidła i lampki oliwne. Na palenisku grzeją się <orig>samosy </>i placki <orig>parota</> oraz czaj. Zaproszono go do jednego z tych typowych indyjskich lokalików. Usiadł, pije, podjada. Obstępuje go tłum, jak zwykle sami kolesie. Żaden nie mówi po angielsku, ale każdy chciałby porozmawiać. Komentują i podśmiewują się ze spodni Maxa, które nie są ani krótkie, ani długie. Fascynuje ich też jego kapelusik z rondem. On zagaduje ich, oni jego, domyślają się, że jedzie do ISKCON-u. Biali nie mają innych powodów do wizyty w okolicy. Max siedzi, miejscowi stoją wokół. Tak mija ponad pół godziny, zanim zjawia się autobus