na studiach, np. ze średnią ocen. Decydowały względy, które określiłbym jako polityczno-towarzyskie. Trzeba było być z odpowiedniej rodziny albo mieć inne koneksje. Zupełnie inaczej było w miastach, nie będących ośrodkami uniwersyteckimi, jak Gorzów, Zielona Góra czy - wówczas - Szczecin. Tam brakowało sędziów i dostawał się praktycznie każdy, a i tak sporo uciekało do pracy w większych miastach. Obecnie więc może istnieć paradoksalnie sytuacja, że bardziej wiarygodni, gdy chodzi o niezawisłość, mogą być sędziowie z miast <orig>nieuniwersyteckich</> - uważa Kazimierz Świrydowicz - doktor prawa, pracujący na Uniwersytecie Poznańskim.<br><br><tit>Ponad połowa partyjnych</><br><br>Zdaniem sędziego Kauby, niejednokrotnie przed nominacją sędziowską asesorzy otrzymywali propozycję wstąpienia do partii