tysiące... Piętrzą się przede mną, mnożą, rosną, za nic nie mogę ich opchnąć. I co chwilę przychodzi... no, kto? Jak to kto, jasne... Sławek, i tylko dorzuca następne, coraz więcej i więcej, już nie widać nieba ani słońca, tylko zgrabnie przykrojone kawałeczki chabaniny, a ja wiem, że muszę to wszystko sprzedać, bo jeżeli nie, to Sławek rzuci mnie na tę stertę i będę musiała z nim na tych kotletach. Naprawdę już nie mogę...<br>Oj, mała, tu nie trzeba studiować psychologii... Trzeba natomiast podnieść ciężki, tłusty tyłek. Swoją drogą, musisz mniej jeść, mniej się napychać tymi dmuchanymi bułami, cholernymi gąbczastymi frytkami. Jak