woskowany od czasu do czasu, ale bez przesady, o czym świadczyło kilka kółek po gorących szklankach, stawianych wprost na obrus. Położył rękę na drzewie. Chyba dzika wiśnia. Jadąc dłonią po gładzi, doszedł do półki. Sięgnął po książkę w czarnej, miękkiej okładce, ale nim zdążył ją otworzyć, weszła Gerta. Wrócił do stołu z książką. Usiadł i spojrzał w górę ku Gercie. Podświadomie oczekiwał... <br>- Danke sehr, Frau Gerta... <br>- Bitte, bitte, Herr Professor... <br>- Wyszła znowu krokiem parafialnym, zaledwie kobieca, dzięki obfitym biodrom świadomym swych możliwości. <br>Słodził kawę. Kostki podłużne. Trzymał w palcach wieczko cukierniczki, jak srebrny kapelusik Tybetańczyka. Otworzył książkę. Coo?! Maszynopis! Fioletowy tytuł