teraz, w ukośnym świetle słońca, wygląda jak żółw niosący na swym pancerzu garść czarnych wodorostów z dna morskiego. W oczodole okna, poprzez rzęsy winogradu, widać pusty pokój. Na biurku stoi lampa z białym kloszem, dalej w głębi majaczy szkło obrazu na ścianie. Słychać stamtąd szmery życia leniwego i rytmiczny, głuchy stukot podłogi, jakby pod beczką, w której ubija się kapustę. Dopiero po dłuższej chwili zaczyna Krywko pojmować sens tego stukotu. Ktoś chodzi monotonnie po pokoju, schowany w mroku. Ktoś zamyślony i zdenerwowany. Nagle w oknie zjawia się pan Puciałło, mimo gorąca ubrany w marynarkę. Nawet z tej odległości widać, że jest