rozwalił. Ale o czym to ja mówiłem? Aha! Otóż temu Francuzowi naprostowaliśmy rękę. Krzyczał tak, że się cała wieś zbiegła, ale od razu ozdrowiał. Nazajutrz przychodzę ja rano, aby pogadać z nim na migi, bośmy doskonale rozmawiali, a Francuza nie ma. Tylko pod lichtarzem karteczka i banknot. Sto złotych! Młodziankowie święci! Jak długo żyję, nie widziałem takiego banknotu. Wytłumaczyła mi panienka z Wiliszek, panna Niemczewska, że Francuz napisał na karteczce: "Dla biednych kochanego księdza proboszcza". Ładnie napisał, ale teraz mam zgryzotę. Wielką zgryzotę!<br>- Jakąż to, księże dobrodzieju?<br>- Te pieniądze spadły mi z nieba, bo właśnie trzeba było ratować jedną wielką nędzę