Górę i Baraki i na tym ponurym tle wyglądały niczym cheruby, które nagle poschodziły z ikon i otrzepały się ze starych werniksów, przez wieki wchłaniających kopeć ze świec. Ktoś puścił patefon, odezwały się śpiewy, gwar dziecięcy. Zsuwaliśmy się w dół skarpy, do cienia, przy każdym ruchu zrywały się całe bataliony świerszczy i przelatywały nad nami cicho jak kukuruźniki z wyłączonym silnikiem. <br>Widzieliśmy już tylko fragment torów i wielką równinę wysuszonych traw, niebieską nysę, z której wysiadali mężczyźni o nagich torsach. Wyciągano łopaty, szpadle, jakieś worki, chyba z cementem, skrzynki z piwem. Zadźwięczało szkło. Po chwili podjechał następny samochód, niebieski ził, zatoczył