rozwartą paszczą na grzechy miasta czyhają. Ale czy one czyhają na to z radością, czy ze smutkiem <page nr=35> <br>i przez kogo w ogóle zostały nasłane - tego po ich mordach nie widać, bo wysoko.<br>Ta świątynia, zwana dziwnie bazyliką, była dla cieśli zbyt pańska. Przytłaczała. Nie wstąpił. Popatrzył zdjąwszy czapkę i poszedł swoją drogą, jak ludzie powiedzieli - za Maślaną, za Wiślaną, do Celulozy pana Sztajnhagena przy ulicy Łęgskiej. Ale przechodząc przez rynek ujrzał kościółek przysadzisty, stareńki i z kopulastą wieżyczką, można powiedzieć garbaty. Dziad przy wejściu objaśnił, że to starodawny kościół farny. Rzeczywiście, mury miał sfatygowane, a w nich dziury głazami flekowane.<br>- Chodźmy - powiedział