Typ tekstu: Książka
Autor: Krzysztoń Jerzy
Tytuł: Obłęd
Rok: 1983
mogłem je spalić, miałem na to cały dzień, odkąd mi rozwiązali ręce.
Raptem watażka spostrzega moje machinacje i błyskawicznie podrywa poduszkę z takim wyczuciem zagrożenia, jakbym tam trzymał browning czy coś podobnego.
I patrzy, ja też patrzę.
Na brudnoszarym materacu spoczywa biała koperta.
Sięga po nią, otwiera, zagląda do środka, szpera...
Duszę się z upokorzenia i wstydu, jakże mogłem ja, wychowany przez pokolenia konspiratorów, narazić swoją żonę i córkę przez własny sentymentalizm, nieodpowiedzialność i ryzykanctwo.
Żal mi było zniszczyć ten list, bo prócz tego listu, nie miałem tu nic swojego.
Dawno powinienem był go połknąć, skraweczek po skrawku, aby nie wpadł
mogłem je spalić, miałem na to cały dzień, odkąd mi rozwiązali ręce.<br>Raptem watażka spostrzega moje machinacje i błyskawicznie podrywa poduszkę z takim wyczuciem zagrożenia, jakbym tam trzymał browning czy coś podobnego.<br>&lt;page nr=85&gt; I patrzy, ja też patrzę.<br>Na brudnoszarym materacu spoczywa biała koperta.<br>Sięga po nią, otwiera, zagląda do środka, szpera...<br>Duszę się z upokorzenia i wstydu, jakże mogłem ja, wychowany przez pokolenia konspiratorów, narazić swoją żonę i córkę przez własny sentymentalizm, nieodpowiedzialność i ryzykanctwo.<br>Żal mi było zniszczyć ten list, bo prócz tego listu, nie miałem tu nic swojego.<br>Dawno powinienem był go połknąć, skraweczek po skrawku, aby nie wpadł
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego