miejscowych, stopiły się w czas jednolity. Marionetki, co wychylały się jedna po drugiej, żeby odegrać swoją rolę sprzed pięćdziesięciu lat, stanęły teraz chórem na środku tej ziemi. I że on, Hans, po prostu słucha ich pieśni obryzganej krzykiem gwałconych sopranów. I już niczego nie chce stąd wynieść. Może tylko tamten szum zielonej ulewy rezurekcyjnej. <br>Pochylił się i położył rękę na płycie. Nie potrafił zapłakać. <br>Wracał przez korytarz, ale zamiast do siebie, na górę, wyszedł na skwer. "Do Gasthauzu". Szedł niby ucieszony odkryciem, ale też jakby zasmucony, niemal dotknięty losami ojca. "Cóż to za pogrzeb... Jak skrzynię z książkami przeładowali go z